top of page

Historia Hannah z Kadłubisk

 W 1910 roku okolice Narola obiegła niecodzienna nowina. W miejscowości Kadłubiska, przy gościńcu Narol-Bełżec, Żyd Schmid miał przestronną karczmę, która zawsze tętniła życiem. Miał i Schmid 17-letnią córkę Chanę (obecnie wiemy ze prawidłowe imię to Hannnah) , śliczną czarnooką dziewczynę o smukłej budowie, za którą wszyscy wodzili oczami… Częstym gościem w karczmie był 26-letni parobek Józef Kosztyszyn, był to chłopak dorodny i przystojny, ale jak to z parobkami bywało, biedny. Józef i Chana często się widywali, aż zapałali ku sobie uczuciem. Chana kryła się, jak mogła, przed rodzicami, by choć na chwilę pobyć z ukochanym sam na sam, aż pewnego marcowego dnia Chana gdzieś znikła. W karczmie płacz i lament, rodzice kogo mogli zaangażowali do poszukiwań. Niestety Chany jak nie było tak i nie ma… Jedni opowiadali, że jest w Ameryce, inni że widziano ją gdzieś w okolicy, a jeszcze inni podśmiewali się pod nosem. A wszystko to aż do czasu, gdy ojciec dowiedział się, że Chana przyjęła chrzest i bawi się ze swoim Romeo w Berlinie. Nie namyślając się długo bierze jednego funkcjonariusza sądowego z Cieszanowa i rusza na poszukiwanie do Berlina… Niestety nie wiemy, jaki był finał tej historii, ale może ktoś wie, jak to się zakończyło? Możemy mieć nadzieję, że zakończyła się podobnie, jak podobna historia, jaka w tym samym okresie miała miejsce pod Sokalem, gdzie dopiero przed sądem matka, a po niej ojciec wybaczyli kochankom…

Zaskakujący ciąg dalszy historii, otrzymany od Pani Janiny Szarek

 Ciocia Hannah Schmid czyli Julia Kasiowa.
Miałam mniej więcej lat 10, kiedy odkryłam, że mam Ciocię Julię z Warszawy, która szybko zaskarbiła sobie wszystkie moje najlepsze (a także mojego rodzeństwa) uczucia i stała się naszą najukochańszą, cudowną, wspaniałą Ciocią. Dzisiaj zastanawiam się, co było w niej takiego dla nas wtedy dzieci atrakcyjnego. Była już przecież, w czasie kiedy poznaliśmy się, starszą Panią, w wieku naszych Dziadków, a dzieci przecież wolą z reguły młodych imponujących wyglądem i rozmachem idoli.Ona jednak ( oprócz tego, że była z W-wy, co dla nas,dzieci z prowincji nie było bez znaczenia) miała w sobie jakieś nieskończone charyzmatyczne ciepło, cudowne poczucie humoru, wielkie serce.Ona na nas dzieci niezwykle bystro patrzyła, na każde indywiduum z osobna i potrafiła do nas dotrzeć swoim zainteresowaniem, żartem, serdecznością. Czuliśmy , że jesteśmy dla niej ważni i jacyś pozytywnie szczególni. Pod Jej spojrzeniem wydawaliśmy się sobie lepsi i ciekawsi. Ona nas uwodziła zabawami, żartami , ale też opowiadanymi historiami. Mimo swojego wieku , była taka żywa i bliska.
Z dziesiejszej perspektywy mogę powiedzieć że Julia Kasiowa była osobą niezwykłą, charyzmatyczną, otwartą na życie i ludzi pomimo tragizmu Jej losu. Była niezwykle mądrą życiowo kobietą, ale również niezwykle uczuciową. Kryła też w sobie jakąś tajemnicę, ale łzy , które zdarzało się nam dzieciom widzieć pokrywała natychmiastowym żartem.
Historia Jej życia mogłaby być znakomitym materiałem powieściowym czy filmowym. Wróćmy więc do Jej życiorysu.
Już jako 14-letnia dziewczynka Hannah wykazywała wielkie zainteresowanie otaczającym ją światem, wyłamywała się z narzuconej Jej przez wychowanie w ortodoksyjnym, żydowskim domu konwencji.Chadzała po kryjomu z zaprzyjaźnionymi polskimi, katolickimi dziećmi do kościoła w Narolu.Piękny , narolski kościół ze swoją atmosferą, organową muzyką i śpiewem uwódł małą Hannah. Wabił innością, egzotyką przeżyć. Potem przyszła miłość, pierwsza miłość do polskiego chłopaka. Ich romantyczne uczucie było jednak bez szans w świecie , który ich otaczał. Młodzi jednak nie rezygnowali. Hannah uciekła pod wpływem nagłego impulsu z domu rodzinnego. Marzenia wzięły górę nad rozsądkiem. Uciekła do klasztoru , do sióstr zakonnych w Krakowie. Ten świat jednak, do którego uciekała z rodzinnego domu, nie przyjął Jej z otwartymi rękami , czy sercem. Jej ucieczka, oprócz tego, że była dla rodziców i rodziny emocjonalnym ciosem, była też hańbą dla ortodoksyjnej żydowskiej rodziny. Jej zrozpaczony ojciec poszukiwał jej intensywnie . W nieszczęściu swoim wpadł pod pociąg i został do końca życia inwalidą. Hannah nie pozbyła się nigdy z tego powodu wyrzutów sumienia.
Po przyjęciu chrztu i imienia Julia oraz ukończeniu szkoły u sióstr zakonnych Hannah wyszła za mąż za polskiego oficera i osiedliła się w Warszawie. Nazywała się teraz Julia Kasiowa. Państwo Kasiowie mieli trójkę dzieci. Dwóch synów i córkę. Matka skrzętnie ukrywała swoje żydowskie pochodzenie, również przed dziećmi. Wybuchła druga wojna światowa. Synowie wstąpili do AK i pełnili rolę kurierów . Gestapo schwytało ich obydwu na granicy węgierskiej. Znaleźli się w Auschwitz, gdzie obydwaj zginęli, do końca nieświadomi żydowskiego pochodzenia swojej Matki. Należący do Państwa Kasiów dom, z pięknym ogrodem, w podwarszawskim Wawrzyszewie sąsiadował z siedzibą wehrmachtu i gestapo. Niemcy często odwiedzali swoich polskich sąsiadów. Julia nigdy nie była pewna celu ich wizyty. Pokrywała to inscenizowaną gościnnością, ofiarowując im (z uśmiechem, na ugiętych ze strachu nogach) dorodne jabłka ze swojego ogrodu. Należy zaznaczyć, że zarówno Julia, jak też Jej córka Janina miały wyjątkowo semickie rysy. W późniejszym okresie wojny , a może nawet w czasie Powstania Warszawskiego przyjechały obydwie do Narola, do mojego Dziadka Leona Zuchowskiego ażeby wyrobić lewe metryki urodzenia . Dziadek, który kiedyś chyba się kochał w Hannah, a do końca życia pozostawał z nią w bliskiej przyjaźni, wziął na siebie i znakomitego proboszcza narolskiego ks. Dziekana Janczewskiego to ryzyko. Obywaj panowie byli bardzo odważni i pomocni . Obydwaj ryzykowali wielokrotnie swoje życie, a Dziadek również swoich dzieci. Ksiądz Janczewski wydał wiele fałszywych metryk mieszkańcom Narola , żydowskiego pochodzenia, a Dziadek mój i Jego siostra Cecylia Zuchowska – Mulak przez całą wojnę przechowywali czteroosobową, spokrewnioną z nami rodzinę żydowską. Wszyscy nieszkańcy Narola o tym wiedzieli. Nikt nikogo jednak nie wydał. Trzeba też zaznaczyć, że niebezpieczeńtwo było wyjątkowo duże i bliskie, bo zaledwie o ca. 10 km od Narola oddalony jest ten straszny w czasie wojny Bełżec, gdzie znajdował się jeden z największych w czasie II wojny światowej obóz śmierci dla Zydów. Muszę też zaznaczyć, że nikt z tej znakomitej trójki (Ksiądz Janczewski, mój Dziadek i Jego siostra) nie ma dzisiaj swojego drzewka w Izraelu. Nigdy nie było to dla nich specjalnie ważne . To co robili było według nich tak oczywiste i normalne.
Ale wróćmy do Julii. Straciła ona w czasie wojny nie tylko swoich synów. W Bełżcu zginęła Jej cała żydowska rodzina z Narola, Cieszanowa i okolicy. Wszyscy Bracia. Ojciec chyba już nie żył.Zmarł jeszcze przed wojną.
Dziadek jej był w latach 50-tych Jej pełnomocnikiem w procesach o spadek rodzinny. Chodziło szczególnie o domy w Cieszanowie. Polskie, komunistyczne państwo nie kwapiło się z oddaniem ich jedynej ocalałej spadkobierczyni. Dziadkowi udało się wygrać wszystkie procesy. Julia była niezwykle wdzięczna.
I teraz dochodzę do najbardziej dla mnie istotnego punktu. W latach 50-tych urodziła sią moja najmłodsza siostra, która od maleńkości wymagała specjalistycznego leczenia w Warszawie, u prof. Grucy.Ciocia Julia przyszła moim Rodzicom z ogromną pomocą. Mama z moją maleńką siostrzyczką zamieszkiwały u niej w W-wie, w czasie koniecznym dla leczenia. Ciocia Julia zaczęła nas też odwiedzać w Bełżcu, bo tam w tym czasie mieszkali moi Rodzice. Przyjeżdżała do tego strasznego dla Niej Bełżca, gdzie zginęła cała Jej Rodzina. Nie roztkliwiała się nad sobą. Czasami tylko, po kryjomu widzieliśmy ją jak płacze. Ona nie mówiła prawie o swoim bólu. Pocieszała moją Mamę w Jej nieszczęściu. Miała wielką klasę.
Jej córka Janina nie wyszła za mąż. Pracowała po wojnie w ambasadzie niemieckiej, a potem hiszpańskiej. Znała wiele języków. Po śmierci męża i ojca obie Panie sprzedały dom w Wawrzyszewie i zamieszkały w mieszkaniu na Zoliborzu, przy ul. Sosnowej. Ponownie korzystałam z ich gościnności i mieszkałam u nich krótko w czasie studiów w warszawskiej Wyższej Szkole Teatralnej zanim dostałam przysługujący mi akademik. 
Niestety, straciłyśmy w pewnym momencie kontakt i nie wiem, gdzie są dzisiaj ich groby i kto odziedziczył ich mieszkanie przy ul. Sosnowej 3. Prawdopodobnie rodzina ze strony Jej męża, bo pewno nie ma już nikogo na tym świecie z rodziny narolskich Schmidów z Kadłubisk.

Adolf Kefer

Wrzesień 1939 przyniósł tragiczne w skutkach wydarzenia i tylko postawie dra Adolfa Kefera (na fotografii), liczba zabitych cywili ograniczyła się do 7 osób (niektóre źródła podają 6 osób-Wojciech Banaś, Andrzej Czop, Jan Dutkiewicz, Tomasz Gołębiowski, Władysław Markiewicz, Franciszek Wolańczyk). Do eskalacji bestialstwa w Narolu doszło po ostrzelaniu niemieckiego auta i śmierci jadącego nim generała (jednak brak potwierdzenia czy to był faktycznie generał). Przytoczymy dwa opisy tych wydarzeń. Karol Kostecki „Kostek” d-ca kompanii „Narol” AK fragment wspomnień: „W dzień targowy 7 września 1939 roku Narol został zbombardowany przez lotnictwo niemieckie, a pięć dni później od strony Krupca do osady wkroczyły wojska niemieckie. 18 września batalion 12 pułku piechoty ppłk. Romana Warta o godzinie 8:00 opanował osadę. Tego samego dnia od strony Bełżca do Narola wjechał niemiecki wóz sztabowy. Polski posterunek pod pałacem przepuścił samochód, a na rynku wezwano go do zatrzymania się. Kierowca nie usłuchał wezwania i dodał gazu. Wówczas padły strzały. Zginął niemiecki generał, a kierowca został ciężko ranny. Umieszczono go w Domu Polskim, w którym mieścił się polski lazaret. Następnego dnia przez Narol przeszły jednostki 6 Dywizji Piechoty, które pod naporem nieprzyjaciela wycofywały się w kierunku na Werchratę. Osada została zajęta przez Niemców, którzy zastrzelili 7 osób cywilnych. Z zemsty za śmierć generała zaczęli podpalać domy i spędzać mężczyzn pod Dom Polski, gdzie mieli zostać rozstrzelani. Dzięki jednak wstawiennictwu dra Adolfa Kelera (prawidłowe nazwisko Kefer pisane także z niemiecka Kaefer) i jego córki Olgi dowódca niemiecki odstąpił od początkowego zamiaru. Mężczyźni zostali zwolnieni. Narol płonął.” Caban I., Związek Walki Zbrojnej Armia Krajowa w Obwodzie Tomaszów Lubelski Wyd. Koło Rejonowe ŚZŻ AK w Tomaszowie Lubelskim, Lublin 1997, s. 95. W książce "Marszruta życia" Narol 2004. Aleksander Skibicki pisze tak: „Wieczorem, kiedy staliśmy wraz z Bolkiem i sąsiadami na ulicy przed domem, usłyszeliśmy warkot samochodu na szosie. Potem wszystko ucichło, ale nagle warkot wzmógł się, dobiegły do nas jakieś krzyki, strzały i wybuch granatu i znów uciszyło się. Na drugi dzień dowiedziałem się, że samochodem tym jechali niemieccy oficerowie, nie wiedząc, że w Narolu jest polskie wojsko. Przed Narolem placówka przepuściła ich, a w pobliżu mostu na Tanwi zostali zatrzymani przez patrol. Gdy Niemcy zorientowali się, że patrol jest polski, próbowali uciec. Samochód ruszył, został ostrzelany i jeden z żołnierzy cisnął granat. Trafiony pojazd przewrócił się na bok a oficerowie mocno poranieni odłamkami granatu. Żołnierze wyciągnęli ich z samochodu i zaprowadzili do dowództwa. W nocy ciągle słychać było tu i ówdzie strzały karabinów. Na Krupcu się paliło, ale poza tym było dość spokojnie. W domu zostałem tylko z Bolkiem, gdyż Edek i ojciec wraz z młodszym bratem Mietkiem Helą skryli się na Pizunach. s. 24. W prywatnej rozmowie pan Skibicki w prywatnej rozmowie w roku 2006 powiedział tak-„ polski patrol (schowany w ziemiance) ostrzelał samochód wiozący niemieckich oficerów (nie wspominał o generale), następnego dnia, gdy Niemcy zajęli Narol w ziemiance tej znaleziono kilku schowanych cywili. Niemcy uznali, że to oni strzelali i postanowili rozstrzelać ludność i spalić całą wieś. Sytuację uratował lekarz - Austryjak, który przekonał Niemców, że do oficerów strzelali żołnierze - nie cywile…” Dzięki pomocy jaką uzyskaliśmy, możemy napisać więcej o doktorze Keferze. Doktor Adolf Käfer urodził się jako Abbe Käfer 1 sierpnia 1874 w żydowskiej rodzinie w Tarnowie. Był synem Izaaka Käfera i jego drugiej żony (pierwsza zmarła). Abbe był prawdopodobnie najmłodszy z rodzeństwa. Nie wiemy niestety w jaki sposób udało mu się wyjechać na studia do Wiednia, rodzina z pewnością nie była zamożna. Jednak sądząc z faktu, że został lekarzem wojskowym, mogł otrzymać jakieś stypendium fundowane przez wojsko. Mamy również informację, na razie nie do końca potwierdzoną, że w roku 1909 wystąpił z gminy żydowskiej i zapewne wtedy zmienił imię na Adolf. O wystąpieniu z gminy żydowskiej mogą świadczyć także imiona córek Olga, Hildegarda, Charlotta, Lidia, Teodora (posiadał 6 córek). Jego żoną była Maria Siebler, o której nie ma żadnych wiadomości oprócz napisu na grobie w Bielsku-Białej (nie ma nawet pewności, że jest faktycznie pochowana razem ze swoim mężem). W momencie przyjazdu do Narola Adolf był już wdowcem, a jedna z córek miała syna (To chyba nie jest do końca prawdziwa informacja, nie wiemy dokładnie kiedy pradziadek przyjechał do Narola, ale wygląda na to, że nasza babcia, Charlotta, poznała swojego męża Polaka już w Narolu. Był nauczycielem w lokalnej szkole). Gdy rozwścieczeni Niemcy celem zemsty wkroczyli do Narola, doktor Kefer (znający doskonale niemiecki) przy wsparciu córki Olgi użył wobec rozwścieczonych Niemców argumentów które zdecydowały o odstąpieniu od egzekucji. Kefer powiedział, że ludność Narola to w większości potomkowie austriackich kolonistów, którzy ze śmiercią zastrzelonego generała nie mają nic wspólnego (Słyszałyśmy wersję, że oficer z którym pradziadek negocjował był Austriakiem i pradziadek rozmawiał z nim wiedeńskim dialektem, co z pewnością wywarło odpowiedni efekt perswazyjny). Wskutek takiej argumentacji Niemcy zrezygnowali z pierwotnego zamiaru rozstrzeliwania mieszkańców miasteczka, ale Narol spłonął prawie doszczętnie. Po informacji doktora okupant próbował odnajdywać w Narolu rodziny niemieckiego pochodzenia i zmuszać je do podpisywania volksdeutsch-listy. Opornych (między innymi Leona Żuchowskiego) wywieziono do obozu pracy w Zamościu. W przyszłości „Kostek” (kierujący podziemiem AK-owskim Narola i okolicy) zezwolił kilku rodzinom w Narolu na podpisanie vd-listy. Były to rodziny, z których młodzież należała do AK. W ten m.in. sposób dowódca V Kompanii AK Narol prowadził swoją grę z najeźdźcą. Informacje te przytaczamy na podstawie opowieści udzielonej przez S.P. Helenę Żuchowską-Szarek (Żołnierza V kompanii AK Narol - ps. "Zorza") oraz jej braci : S.P.dra Adama Żuchowskiego (Żołnierza V Kompanii AK Narol - ps. "Dzwon") S.P. Księdza Infułata Zygmunta Żuchowskiego. Niestety sprzeczne są informacje o wojennych losach rodziny de Kefera, z pewnością wiemy tylko, że kilka córek Adolfa pod koniec wojny mieszkało w Krakowie, gdzie byli oficjalnie zameldowani. Co najmniej 5 córek przeżyło wojnę (również syn jednej, który urodził się w 1931 roku). Nie znane są jednak szczegóły dotyczące opuszczenia Narola. Wg. jednej z informacji cała rodzina wyjechała w 1940 r do Krakowa, wg. drugiej zostali w Narolu niemal do końca wojny. Nikt ich nie wydał Niemcom, ponieważ rodzina była bardzo szanowana przez mieszkańców. Osobiście skłaniamy się jednak do pierwszej wersji, nie mamy na nią jednak "twardych dowodów". Mamy nadzieję, że kiedyś uda się odkryć tę tajemnicę. Po wojnie Olga wyemigrowała (prawdopodobnie do USA) i nie utrzymywała kontaktów z rodziną w Polsce , a doktor Kefer z pozostałą rodziną zamieszkał w Bielsku - Białej , gdzie zmarł 14.09.1951 roku. Jako ciekawostkę którą podają nam prawnuczki dr Kefera  możemy dodać, że wnuk dr Kefera, a ich ojciec, również został lekarzem i po wojnie utrzymywał kontakty ze swoją matką chrzestną, która była gospodynią w domu dr Kefera, oraz jej rodziną. On wraz ze swoją matką bywali w Narolu po wojnie. Żyją jeszcze osoby które znały osobiście naszego pradziadka i wspominają go bardzo dobrze, jako oddanego chorym lekarza poświęconego swojej pracy. R. Gawryś. Notatka powstała przy współpracy z: Panią Agnieszką Leszczyńską- prawnuczka doktora Kefera Panią Anną Szymusik-Kautsch -- prawnuczka doktora Kefera Panią Janiną Szarek- córka Heleny Żuchowskiej-Szarek (Żołnierza V kompanii AK Narol - ps. "Zorza")

W 1910 roku okolice Narola obiegła niecodzienna nowina. W miejscowości Kadłubiska przy gościńcu Narol –Bełżec Żyd Schmid miał przestronną karczmę, która zawsze tętniła życiem. Miał i Schmid 17-letnią  córkę Chanę, śliczna czarnooka o smukłej budowie, wszyscy wodzili za nią oczami… Częstym gościem w karczmie był 26-letni parobek Józef Kosztyszyn, był to chłopak dorodny i przystojny, ale jak to z parobkami bywa biedny. Józef i Chana często się widywali, aż zapałali ku sobie uczuciem.  Chana kryła się jak mogła by choć na chwile pobyć z ukochanym sam na sam,  aż pewnego marcowego dnia Chana gdzieś znikła, w karczmie płacz i lament, rodzice kogo mogli zaangażowali do poszukiwań, niestety Chany jak nie było tak i niema… Jedni opowiadali że jest w Ameryce, inni że widziano ją gdzieś w okolicy,  aż ojciec dowiedział się że Chana przyjęła chrzest i bawi się ze swoim Romeo w Berlinie. Nie namyślając się długo bierze jednego funkcjonariusza sądowego z Cieszanowa i rusza na poszukiwanie do Berlina… niestety nie wiemy jaki był finał tej historii, możemy mieć nadzieje że zakończyła się podobnie jak w tym samym okresie pod Sokalem. Gdzie dopiero przed sądem matka a po niej  ojciec wybaczyli kochankom…

Przedstawiamy zdjęcie Jarosława Starucha, ps. Stiah, który był "prowydnikiem na Zacurzoński Kraj" i popełnił samobójstwo (otrucie) w swoim bunkrze "Belweder" w lasach monastyrskich, przy drodze łączącej Górniki-Monaster na pograniczu Gmin Narol oraz Horyniec Zdrój. Zdjęcie zrobiono 18 września 1947 roku (śmierć nastąpiła w nocy 17/18 września) a nie jak podawane jest oficjalnie 20 września. Zdjęcie dzięki uprzejmości Jana Wolańczyka "Ako". Fotografie podesłał Pan ‎Krzysztof Świętojański, dziękujemy. 

Historia dwóch samolotów Luftwaffe zestrzelonych nad Polską  latem 1944

         Autorzy- Przemysław Chorążykiewicz & Christian Moeller

 

Historia dwóch opisanych poniżej samolotów Luftwaffe zestrzelonych nad Polską latem 1944 była już tematem obszernego artykułu opublikowanego na łamach niemieckiego magazynu lotniczego Jet&Prop 2/2002. Materiał ów został określony mianem sensacyjnego, gdyż dotyczył lotników uznanych w Niemczech za zaginionych. Kilkadziesiąt lat po wojnie, gdy dotarły tam z Rosji dokumenty dotyczące jeńców, dowiedziano się, że jeden z członków załóg zmarł w niewoli. Nadal jednak brak było jakichkolwiek informacji o losie trzech pozostałych lotników, a także z jakiego dokładnie powodu maszyny nigdy nie wróciły do bazy. Trzeba było czekać jeszcze ponad 10 lat aby w odległym zakątku południowo-wschodniej Polski, w okolicy miejscowości Narol, zmaterializowały się części samolotów pozwalające w dużym stopniu na wyjaśnienie tej zagadki.

 

W roku 2000 uzyskałem informacje o rozbiciu się w czasie wojny w pobliżu wioski Paary niemieckiego samolotu. Skutkiem były poszukiwania w terenie jeszcze raz potwierdzające olbrzymie zagęszczenie miejsc upadków maszyn biorących udział w walkach nad obszarem okupowanej Polski. Gdzie rozbił się pierwszy z samolotów, o których mowa w niniejszym artykule, dokładnie wskazał naoczny świadek. Według jego relacji, był to "Messerschmitt, który się palił a pilot wyskoczył ze spadochronem". Jednak już pierwsze znalezione szczątki poddały w wątpliwość twierdzenie świadka, że rzeczywiście chodziło o ten typ samolotu. Wśród stopionych, skorodowanych i z trudem rozpoznawalnych znalezisk było wiele fragmentów szkła organicznego o różnej grubości, z których niektóre, co bardzo ważne, były wypukłe. Nie pasowały one do konstrukcji osłony kabiny samolotu Messerschmitt Bf 109. Pilot myśliwca tego typu musiałby przed skokiem ze spadochronem odrzucić ruchomą część osłony. Gdyby więc był to Bf 109, w miejscu upadku samolotu miałyby prawo znajdować się tylko fragmenty wiatrochronu, a więc tylko płaskie odłamki szkła. Inny, bardzo mały, ale bardzo charakterystyczny element wskazywał już bezpośrednio na samolot konstrukcji Junkersa. Reszty dopełniły części zamków osłony silnika które, wraz z owalnym wziernikiem, świadczyły o tym, że chodzi o Junkersa Ju 87. Właściwie już na tym etapie można było uznać identyfikację typu za zakończoną i skupić się na wzmiankach o zestrzelonym Sztukasie w niemieckich dokumentach. Tymczasem sprawę dodatkowo ułatwiły większe części kupione od okolicznych mieszkańców. Najważniejszym znaleziskiem był, dawno zapomniany, przechowywany na strychu, niepozorny fragment blachy malowany farbą kamuflażu. W trakcie jego mycia spod kilkudziesięcioletniej warstwy brudu zaczęło się powoli wyłaniać coś namalowanego czerwoną farbą. Moim pierwszym skojarzeniem była linia ostrzegawcza malowana na płacie, jak w przypadku pokazanej na zdjęciach krawędzi spływu skrzydła. Jednak porównanie detali konstrukcyjnych skrzydła i kadłuba, oraz baczniejsze przyjrzenie się farbie, wykluczyły taką ewentualność. Okazało się, że poddana kąpieli blacha to kawałek poszycia kadłuba z resztkami czerwonej litery 'C'. Był to bardzo ważny trop, gdyż kolor tego oznakowania dowodził, że samolot należał do drugiej, piątej lub ósmej Staffel (eskadry) któregoś, na tym etapie jeszcze niezidentyfikowanego, pułku maszyn szturmowych. 

 

Podsumowanie relacji kilku świadków pozwoliło na ustalenie następujących okoliczności dotyczących ostatnich chwil załogi, jak i samej maszyny:

   

   1- Samolot został zestrzelony około 21 lipca 1944 w godzinach popołudniowych przez sowiecką lekką artylerię przeciwlotniczą;

   2-Wskutek trafienia maszyna zapaliła się lub zaczęła dymić, ale nadal była zdolna do lotu. Widziano ją lecącą mniej więcej z kierunku południowego-wschodniego w kierunku wioski Paary, tzn. na północny zachód;

  3-Strzelec-radiotelegrafista ratował się skokiem ze spadochronem nad miejscowością Zagrody, gdzie po wylądowaniu bez obrażeń został zastrzelony, przypuszczalnie przez partyzantów. (Niemożliwym jest dziś ustalenie, czy lotnik próbował uciekać i/lub bronić się posiadanym pistoletem, czy może o jego losie przesądziła świeża jeszcze pamięć o masakrach okupanta niemieckiego dokonanych na okolicznych mieszkańcach, w tym o zamordowaniu ponad 50 osób w Paarach);

   4-Pilot, podobnie jak jego towarzysz, ratował się skokiem ze spadochronem. Po bezpiecznym lądowaniu w okolicy miejscowości Narol-Wieś usiłował ukryć się na drzewie; został jednak odnaleziony i wzięty do niewoli przez Sowietów;

   5-Samolot, już bez pilota, przeleciał jeszcze około jeden kilometr. Rozbił się w pobliżu wioski Paary gdzie częściowo spłonął na pastwisku. Wrak został rozebrany na części. (W wyniku analizy szczątków maszyny z miejsca jej rozbicia się, jak i odkupionych od okolicznych mieszkańców, ustalono, że pozornie sprzeczne relacje o wyglądzie wraku – tzn. czy był spalony, czy też nie – mają jednak sens. Otóż ogień strawił prawe skrzydło samolotu, podczas gdy reszta Junkersa była w stosunkowo dobrym stanie).

 

 

Po odłożeniu na krótko sprawy samolotu zniszczonego w Paarach, kolej przyszła na inną wioskę w okolicy. W Kadłubiskach, na podwórzu u jednego z dwóch gospodarzy, którzy mieli jakiś niepisany monopol na rozbiórkę wraku, leżała sterta blach i innych metalowych przedmiotów. Ze zdumieniem rozpoznałem wśród nich wiele elementów Junkersa Ju 87. (Przypomnę, że było to w roku 2000. Pisząc o tym muszę, niestety, rozczarować wszystkich próbujących wysnuć z tego faktu jakiś optymistyczny wniosek. Na przykład taki, że właściciele części samolotów cierpliwie oczekują na przyjazd gotowego do negocjacji handlowych entuzjasty lotnictwa. Regułą bowiem jest, że osoby posiadające części samolotów z okresu wojny nie przechowują ich wiecznie. W przypadku tego konkretnego Sztukasa, opisane części były już przygotowane do wywiezienia na złom, a niewiele wcześniej trafiła do huty m. in. blacha ze znakiem rozpoznawczym, oraz goleń podwozia).

 

Maszyna, z której pochodziły te elementy, lądowała przymusowo na polu obecnie należącym do Józefa Banasia, który następująco zrelacjonował całe zajście:

 

"Ojciec opowiadał, że 21 lipca Niemcy bombardowali Ruskich gdzieś pod Kadłubiskami. Nagle jeden Szwab oberwał od artylerii przeciwlotniczej i wylądował na naszym polu. Pilot chyba nie zauważył drogi [jest to droga położona znacznie poniżej poziomu gruntu] i złamał na niej podwozie; poza tym samolot nie był bardzo uszkodzony. Zrobił za to naraz żniwa i podorywkę – śmigłem i skrzydłami skosił zboże, a ogonem zaorał ziemię. Było w nim dwóch lotników, jeden był ranny. Wzięli ze sobą radio i schowali się w zbożu, ale Ruscy ich zaraz złapali. Jeden oficer powiedział do nich: 'Bombardowaliście nas, teraz będziecie dla nas budować'. Zaraz po tym lądowaniu zbiegli się ludzie ze wsi oglądać samolot. Ktoś wlazł do środka i wystrzelił z karabinu. Na szczęście nikogo nie trafił. Wrak wywieźli Ruscy dopiero w styczniu 1945. Do tego czasu ludzie zabrali z niego bardzo dużo części (...)".

 

Stanisław Karaś, naoczny świadek wydarzenia, pamiętał ostatnie chwile samolotu poprzedzające opisane już lądowanie na brzuchu:

"Chyba około piątej po południu byłem z innymi dzieciakami i z ojcem na pastwisku przy krowach. Nagle zobaczyliśmy trzynaście samolotów w szyku jak litera 'V'. Leciały z północy, od Tomaszowa Lubelskiego. Nie wiedzieliśmy wtedy że w lesie koło Kadłubisk byli Rosjanie i że Niemcy będą ich bombardować. Dlatego patrzyliśmy na te samoloty z zainteresowaniem. Dopiero jak spadły pierwsze bomby zaczęliśmy się chować w panice. Wtedy zobaczyłem, że jednego zestrzelili. (...). Na drugi dzień Niemcy bombardowali to samo miejsce. Później ktoś tam poszedł i naliczył jakieś trzydzieści zabitych koni. W lesie do dzisiaj [lipiec 2000] są leje po tych bombach".

 

Dokładniejsza analiza zachowanych w Kadłubiskach części samolotu wykazała, że pochodziły one ze Sztukasa w wersji D-5, tak samo jak w Paarach. Pokrywały się także daty zestrzeleń zapamiętane przez różnych świadków. W tej sytuacji było bardzo prawdopodobne, że obie maszyny zostały utracone dokładnie w tym samym czasie i że należały do tej samej jednostki. O pomoc w odnalezieniu odpowiednich niemieckich dokumentów zwróciłem się do Christiana Moellera, co nadało dalszy bieg całemu dochodzeniu. Przy okazji wspomnę, że zdobycie stosownych informacji jest bardzo utrudnione nawet dla obywateli Niemiec. Powszechnie sądzi się, że treść wszelkich dokumentów dotyczących jednostek Luftwaffe, w tym wykazy samolotów, załóg, a także ich straty, można znaleźć w Internecie. Jest to jednak bardzo dalekie od prawdy z kilku powodów. Końcowy okres wojny i związany z tym chaos organizacyjny nie sprzyjał papierkowej robocie w ogóle. Dokumentację dotyczącą różnych wydarzeń, w tym spisywania ze stanu rozbitych samolotów, sporządzano rzadziej i nie była ona szczegółowa. Przykładowo, mniej więcej na przełomie 1943/44 z zasady przestano się przejmować samolotami, których utrata nie związana była ze zranieniem, śmiercią lub zaginięciem załogi. Po drugie, nawet jeśli dokumenty istniały i jeśli przetrwały do dziś, to znajdują się one w niemieckich instytucjach, które bynajmniej nie kwapią się z ich udostępnianiem. Jest to związane z obowiązującą w Niemczech ustawą o ochronie danych osobowych (na listach strat znajdują się często nazwiska i adresy żyjących członków rodziny personelu).

 

Powróćmy jednak do tego, co ustalił Christian Moeller. W lipcu 1944 spośród nielicznych jednostek używających Ju 87 na froncie wschodnim znaczne straty bojowe poniósł III./SG 77 (3 dywizjon 77 pułku; zniszczonych 9 Ju 87 D-5). Szybko jednak został on wykluczony z dalszych rozważań, jako że jego baza znajdowała się w tych dniach zbyt daleko na północ aby móc atakować cele w rejonie Tomaszowa Lubelskiego. Inną wziętą pod uwagę jednostką była 10.(Pz)/SG 2, tzn. 10 Staffel (eskadra) 2 pułku, wyspecjalizowana w zwalczaniu czołgów. Jej stan zmniejszył się w lipcu o 2 Ju 87 D-5 i 5 Ju 87 G-2. Używała ona jednak do wyróżniania swoich maszyn białych liter indywidualnych. Pozostawała więc, z uwagi na czerwony kolor litery, 2, 5 lub 8 Staffel nadal jeszcze nieznanej jednostki. Okazała się nią być inna eskadra wchodząca w skład trzeciego dywizjonu tego samego pułku, tzn. SG 2. Oficjalne dane uzyskane (z dużym trudem!) z Deutsche Dienstelle (WASt), berlińskiej instytucji zajmującej się losami poległych i zaginionych żołnierzy, pokrywały się z ustaleniami wynikającymi z relacji świadków i analizy znalezisk. III./SG 2 utracił w dniu 21 lipca w wyniku działań bojowych dwa Ju 87 D-5 w rejonie Tomaszowa Lubelskiego. Oba samoloty należały do 8./SG 2, czyli do 8 eskadry. Kolor liter indywidualnych malowanych na ich kadłubach był czerwony. A literą rozpoznawczą jednej z tych maszyn było właśnie "C"...

 

Jak już wspomniano, latem 1944 samolotów Ju 87 na froncie wschodnim używały tylko pojedyncze jednostki. Olbrzymim stratom nie zapobiegła, dokonana jesienią 1943, zmiana taktyki użycia: z bombowca nurkującego na samolot szturmowy. Przestarzałego Sztukasa zastępowano znacznie szybszym, zwrotniejszym i mniejszym, jednym słowem skuteczniejszym – Focke Wulfem Fw 190 w wersji do zwalczania celów naziemnych. Natomiast jedną z jednostek, która zachowała stare maszyny był III/SG 2 pod dowództwem H. U. Rudla. Ten dywizjon 13 lipca przebazował się z miejscowości Husi w Rumunii do Zamościa. Stąd Junkersy startowały do lotów bojowych w okolice Horochowa, Stojanowa, Rawy Ruskiej i Tomaszowa Lubelskiego atakując głównie wojska 1 Armii Pancernej Gwardii i 13 Armii. Prawdziwą zmorą Niemców były mniejsze i większe grupy czołgów raz po raz przerywające linię frontu. 18 lipca Sowieci byli już pod Żółkwią i Wielkimi Mostami. Rejonu tego broniła desperacko niemiecka 4 Armia Pancerna, 20 Dywizja Grenadierów Pancernych i elementy 168 Dywizji Piechoty. Dwa dni później, pomimo utraty licznych czołgów, Sowieci zdobyli Rawę Ruską, i stąd przypuścili następne natarcia. W Lubyczy Królewskiej wywiązała się walka czołgów sowieckich z "Sperrverband Oberst Hoffmann" w składzie 4 AP. Pod wieczór Sowieci zaczęli ostrzeliwać Tomaszów Lubelski by wkrótce przystąpić do decydującego szturmu. Miasto zostało zdobyte 22 lipca 1944. Uzupełniające się wzajemnie dane uzyskane wskutek badań w terenie oraz wiadome z dokumentów archiwalnych pozwalają na odtworzenie wydarzeń, które miały miejsce we wioskach Paary i Kadłubiska. W ramach wsparcia niemieckiej obrony wspomnianego odcinka frontu w dniu 21 lipca 13 Junkersów Ju 87 zaatakowało sowieckie kolumny pojazdów na wschód od Tomaszowa Lubelskiego, oraz piechotę i artylerię w lesie w Kadłubiskach. Jedną z maszyn był Ju 87 D-5 W. Nr. (numer seryjny) 141291 oznaczony kodem T6+CS. Kodem, którego fragment namalowany na duralowej blasze przeleżał zapomniany na strychu prawie 60 lat, by później stać się kluczem do wyjaśnienia zagadki. Pilotem był 22-letni Uffz. Walter Opitz, a strzelcem – o rok młodszy Ogefr. Hermann Maier. To ten samolot rozbił się w Paarach. Samolotem lądującym przymusowo w Kadłubiskach był Ju 87 D-5 W. Nr. 131969 z oznaczeniem T6+BS. Pilotował go 26-letni Ogefr. Josef Seidl, podczas gdy strzelcem był 22-letni Gefr. Karl Pahl. Ci dwaj lotnicy, bezskutecznie, próbowali ukryć się w zbożu. W dokumencie dotyczącym strat III./SG 2 znalazł się później zapis wspólny dla obu załóg: "zaginieni w czasie lotu bojowego". Kilka dekad później, gdy Niemcy otrzymały dokumenty dotyczące niektórych jeńców wojennych, częściowo wyjaśnił się tylko los strzelca pokładowego Gefr. Karla Pahla. Zmarł on w sowieckiej niewoli w marcu 1945. Na dokończenie tej historii, choć nadal nie ze wszystkimi szczegółami, pozwoliły dopiero rozpoczęte w 2000 poszukiwania w terenie uwieńczone odnalezieniem części dwóch Sztukasów. Części, którym niewiele brakowało do tego aby, zamiast stać się tematem tego opracowania, wylądować w hutniczym piecu...

 

Zdjęcia

1

Ju 87 D-3 z I./SG 3 w locie sfotografowane gdzieś na froncie wschodnim w 1944 (fot. J. Crow via D. A. Davis).

 

2

Ju 87 D-5 na lotnisku w Husi w Rumunii, na niedługo przed udziałem w walkach nad terenami okupowanej Polski w lipcu 1944. Samolot ten, „T6+LS”, należał do 8./SG a więc do tej samej Staffel (eskadry), która utraciła dwa Sztukasy opisane w niniejszym materiale (fot. J. Crow via D. A. Davis).

 

3

Odłamki szkła organicznego z osłony kabiny; niektóre z nich poddane były działaniu ognia skala ma długość 20 cm).

 

4

Zastygłe bryłki stopionego duraluminium przyklejone do części stalowych, świadczące o intensywnym pożarze wraku, ale nie tylko. Charakterystyczny element z prawej strony (do którego, niby do foremki, wlał się stopiony dural) zdradza, że pochodzi on z osłony silnika samolotu Ju 87.

 

5

Szczegóły przedniej części samolotu (osłony silnika) z dobrze widocznym elementem typowym właśnie dla Sztukasa. U góry rury wydechowe.

 

6

Wycięty z wraku fragment kadłuba z zachowaną częścią czerwonej litery „C”. Z powodu dwukrotnego przemalowania tego miejsca maskującą farbą zieloną (przy użyciu pędzla) powstała gruba, łatwo odchodząca od blachy warstwa.

 

7

Rekonstrukcja litery „C”.

 

8

Samolot Ju 87 „T6+CS” miał w różnych okresach czasu aż trzy litery indywidualne. Początkowo litera była czerwona, później niebieska, by znowu zostać przemalowaną, tym razem na opisaną w artykule czerwoną literę „C”. Fotografia w dużym powiększeniu pokazuje miejsce, gdzie po zdrapaniu zielonej farby kamuflażu użytej do zamalowania poprzedniej litery (niebieskiej) widać kolor (czerwony) litery indywidualnej pierwotnego oznakowania (tzn. jest to miejsce, w którym pokrywał się kształt pierwszej i drugiej litery). Nit obok ma średnicę ok. 6 mm. Kolor niebieski dla liter był rzadko używany – przeznaczony tylko dla eskadr sztabowych.

 

9

Zbliżenie na rurę (o przekroju owalnym) układu cieczy chłodzącej silnik. Tą instalację oznaczano kolorami białym (gruby pasek pośrodku) i zielonym (dwa cienkie paski na zewnątrz). Obok leży wkręcany czujnik temperatury (część oznaczona w katalogu symbolem FL 20340), którego wskazania pilot odczytywał na tablicy przyrządów. Kwadraty na skali to centymetry a prostokąty – cale.

 

10

Fragment duralowego dźwigara skrzydła zewnętrznego, ze stalowymi złączami kulowymi charakterystycznymi dla samolotów Junkers.

 

11

Rysunek z opisu technicznego samolotu Ju 87 D-3. Widoczne są złącza kulowe patentu Junkersa (do połączenia skrzydła zewnętrznego z centropłatem), miejsce wlewu paliwa (tuż przy kadłubie) oraz gumowy chodnik. W samolotach późnych partii produkcyjnych wersji D-3 oraz w wersji D-5 ten chodnik został zastąpiony duralowymi paskami z trójkątnymi przetłoczeniami antypoślizgowymi.

 

12

Oznaczenia na dźwigarze skrzydła, w tym typ samolotu, numer części, tajny kod producenta oraz rodzaj stopu, z którego wykonano tą część. Widoczny jest także okrągły stempel kontroli technicznej o średnicy ok. 5 mm.

 

13

Część krawędzi spływu lewego skrzydła zaraz przy kadłubie (widok od spodu, z zachowaną oryginalną farbą jasnoniebieską). To zdjęcie pokazuje także umieszczony na ramieniu zawias mocowania klapy do lądowania.

 

14

Zbliżenie na górną powierzchnię tej samej części. Na zielonej farbie kamuflażu namalowany jest czerwony „kątownik” wyznaczający obszar wzmocniony trzema paskami duralu (z trójkątnymi, przeciwpoślizgowymi wytłoczeniami charakterystycznymi dla późnych samolotów wersji D-3 i dla wersji D-5). Było to miejsce, gdzie należało stawać gdyż pozostałe powierzchnie były za delikatne do chodzenia po nich. Uważne przyjrzenie się i porównanie powierzchni dolnej i górnej pozwala stwierdzić, że większość uszkodzeń powłoki lakierniczej powstała jeszcze w czasie eksploatacji samolotu. Farba starta jest do gołego metalu na trójkątnych wytłoczeniach, krawędziach pasków, na łączeniach arkuszy blach, wokół nitów oraz na krawędzi spływu skrzydła.

 

15

Duralowe gniazdo, w którym znajdował się wlew i licznik paliwa.

 

16

Jeden ze stalowych arkuszy wielowarstwowego opancerzenia nakładanego od zewnątrz na kadłub w rejonie kabiny załogi.

 

17

Fragment konstrukcji z półokrągłym usztywnieniem (mocowanym trzema nitami) miejsca, przez które przechodziła podłużnica (mocowana jednym nitem). Jest to element mały i niepozorny, ale bardzo typowy dla samolotu konstrukcji Junkersa.

 

18

Rysunek zamieszczony w „The Aeroplane” z 20 lutego 1942 pokazujący szczegóły konstrukcji kadłuba samolotu Junkers Ju 88. Półokrągły element widoczny u góry był charakterystyczny także dla Sztukasa (via Kenneth A. Merrick, Australia).

 

19

Zewnętrzna strona klapy regulującej dopływ powietrza do jednej z dwóch chłodnic cieczy pod skrzydłami. Klapa wykonana jest z płyty stalowej oprofilowanej blachą duralową. Zamocowany do klapy popychacz służył do zmiany jej położenia.

 

20

Siłownik hydrauliczny służący do wychylania hamulca aerodynamicznego.

 

21

Zachowany do dziś samolot Junkers Ju 87 późnej wersji w londyńskim muzeum w Hendon (fot. Przemysław Chorążykiewicz).

 

Uwaga: wszystkie zdjęcia pokazują szczątki Ju 87 D-5 W. Nr. 141291 „T6+CS”, czyli tego rozbitego w Paarach. Są one publikowane po raz pierwszy. Zdjęcia niektórych części samolotu oznaczonego „T6+BS” zniszczonego w Kadłubiskach można znaleźć w niemieckim magazynie lotniczym „Jet & Prop” Nr 2/2002.

 

 

 

 

 

 

 

 

Pełny opis zamieszczonych fotografii, poniżej tekstu. 
Ju 87 D-3 z I./SG 3 sfotografowane gdzieś na froncie wschodnim w 1944 (J. Crow via D. A. Davis).
Ju 87 D-5 na lotnisku w Husi w Rumunii, na niedługo przed udziałem w walkach nad terenami Polski w lipcu 1944. Samolot ten, "T6+LS", należał do 8./SG a więc do tej samej Staffel (eskadry), która utraciła dwa Sztukasy opisane w niniejszym artykule (J. Crow via D. A. Davis).

Fot.1.

Fot.2.

Fot.3.

Fot.4.

Fot.5.

Fot.6.

Fot.7.

Fot.8.

Fot.9.

Fot.10.

Fot.12.

Fot.13.

Fot.14.

Fot.15.

Fot.16.

Fot.17.

Fot.18.

Fot.19.

Fot.20.

Fot.11.

Fot.21.

bottom of page